.. Temat brzmi co najmniej zagadkowo, bo dotyczy nie mniej zagadkowych info, którymi chciałabym się dzisiaj podzielić z Gośćmi mojego bloga, a za którymi podążanie może nie należeć do najłatwiejszych, choć z pewnością zapowiada się pasjonująco.
Rozpocznijmy zatem dociekania, od lutowej wizyty patriarchy Cyryla na gorącej i historycznie i klimatycznie wyspie Kubie, która została wybrana jako ’teren neutralny’, dla spotkania dwóch ’płuc’ chrześcijaństwa: wschodniego i zachodniego, a więc papieża Franciszka z patriarchą Cyrylem.
Co prawda niektórzy komentatorzy watykańscy upatrują w tym peryferyjnym miejscu spotkania symbol-omen dla schyłku chrześcijańskiej Europy, ale z drugiej strony, gdzież indziej lepiej byłoby symbolicznie nabierać głębszego oddechu, jak nie w połowie drogi do miejsca, które chronione Traktatem Antarktycznym jest chyba jedyną 'oazą’, gdzie na tym świecie konfliktów, i migracyjnego natłoku, można nabrać nie tylko zdrowego haustu, ale i potrzebnego w mistyce dystansu do spraw przyziemnych.
Jak się oficjalnie sprawy mają, zacytuję tu za źródłem: ’Podczas spotkania z polarnikami patriarcha powiedział, że Antarktyda jest jedynym miejscem na Ziemi, gdzie nie ma broni i wojen, gdzie nie rozpowszechnia się broni masowego rażenia. – Jest to coś w rodzaju modelu idealnej ludzkości i przykład tego, że ludzie mogą żyć bez granic, bez broni, bez wrogiej konkurencji, że ludzie mogą współpracować ze sobą i czuć się jakby rodziną – zauważył Cyryl. Dodał, że bez względu na swą narodowość i obywatelstwo, polarnicy wyciągają do siebie nawzajem pomocną dłoń w trudnych chwilach, dając tym samym światu przykład współpracy, za co im podziękował.’
Jeśli chodzi o polarników, to nie mam uwag, ale co do reszty, to sytuacja nie wygląda już tak sielankowo, bo okazuje się, że akces do tej 'oazy światowego pokoju’, a nawet pływanie sobie tuż przy nim, nie jest możliwe tak po prostu, o czym .na przykład przekonał się na własnej skórze współczesny wiking Jarle Andhoy.
Na część dalszą, która zapowiada się i mistycznie i nieprzyziemnie, zapraszam do zakładki Felietony.
Czytałaś kiedykolwiek Traktat antarktyczny?
Tak.
To pewnie zauważyłaś, że wpłynięcie na wody wokół Antarktydy wymaga wcześniejszego zgłoszenia przez państwo, do którego należy dana jednostka, innym sygnatariuszom aktu, że takie wydarzenie będzie miało miejsce?
Ale o co chodzi, Rembov? Czy o to, że chcesz się upewnić, że jeśli będę się wybierać na Antarktydę, to będę słała stosowne podania do 'sygnatariuszy akt’, a potem grzecznie poczekam, aż dostanę zezwolenie na popływanie wokół wód tej niedostępnej oazy światowego pokoju, czy o to, że masz uwagi do niegrzecznego wolnego wikinga, który ani nie chciał nikogo pytać, jak być wolnym wikingiem, ani następnie nie chciał za to płacić, gdy się już dowiedział, że dzisiaj wolnych wikingów już nie ma?
Jak zwykle chodzi o to, że nic nie rozumiesz, a usiłujesz zgrywać eksperta.
Jarle Andhoy został zawrócony i ukarany ponieważ wpłynął na te wody bez informowania kogokolwiek w swoim państwie, a to nie mogło powiadomić innych sygnatariuszy Traktatu antarktycznego, że taki rejs będzie miał miejsce. Nie mógł być ukarany za rzekomy brak zezwolenia, bo takie zezwolenie nie jest potrzebne i żaden traktat go nie wprowadza.
Facet może sobie twierdzić, że jego prawo nie obowiązuje, ale rzeczywistość jest inna. Pretensje o to, że został ukarany, może mieć wyłącznie do siebie.
Rembov, a czy do Ciebie, znawco zawiłości administracyjnych, nie dociera, że Jarle Andhoy nie miał zamiaru nikogo informować, gdzie ma zamiar popływać, bo na tym właśnie polegała jego wolność bycia wolnym wikingiem?
Na tym polega jego łamanie prawa, a nie „wolność bycia wolnym wikingiem”. Jak pisałem: To, że on sobie wymyślił, że nie obowiązuje go prawo, nie zmienia niczego w tym, że jednak mu podlega i za jego złamanie został ukarany.
Dur lex, sed lex.
Rembov, potrafisz budować nastrój, niczym wzięty z Kafki, ale nie jestem pewna, czy dobrze bym zrobiła puszczając Cię na moim blogu na żywioł.